Zupełnie inaczej postrzegałam wyprawy rowerowe. Myślałam, że spokojnie pedałujesz w promykach słońca, ptaszki śpiewają, zatrzymujesz się w pięknym miejscu na nocleg itd. Okazało się, że to jednak mordęga ;) Jadąc codziennie, po kilkudziesięciu kilometrach wszystko boli, szczególnie siodło, słońce Cię pali, ptaszków nie ma, są rozjechane zwierzątka na drodze :( i nie ma za bardzo gdzie rozbić namiotu. Tak to bywa, ale nie będę dramatyzować. Sami zobaczcie w filmiku :) W każdym kraju jest inaczej. Jeżeli chodzi o podróżowanie w USA to nie ma co narzekać, ale jest bardzo dużo aut na drogach, szczególnie tych dużych pick-up, które pędzą na oślep. Ludzie są przyjaźni i pomocni, otwierają dla nas swoje domy nawet pod swoją nieobecność. Tak udało się zjechać prawie całe wschodnie wybrzeże. Bywa też tak, że dzielą się posiłkami. Lepiej niż w hotelu :)
Dzień zawsze zaczynamy od owsianki lub jajek i robimy też drugie śniadanie, czyli lunch. Lunch to zazwyczaj ryż z warzywami lub owsianka.Zabieramy też ok. 5 litrów wody w plecaki i worki na wodę. Na rowerze czujesz się jakbyś nie miał dna, dlatego często zatrzymujemy się na ciastka, banany i batoniki. Poranna owsianka starcza tylko na ok. 25 km. Droga zwykle bywa długa i gorąca. My mówimy, ale upał, a ludzie, którzy tu mieszkają się z nas śmieją, bo upał to był latem i nie dało się wtedy wyjść z domu. Z Gainesville wyruszyliśmy nie wiedząc, że trafimy do Crystal River. Dopiero po 70 km dostaliśmy zaproszenie na nocleg. Zostało nam jakieś 40 km. Dotarliśmy do celu ok. 17, ogarnęliśmy się i pojechaliśmy zobaczyć Halloween w kościele :);
Można by powiedzieć, że od Nowego Jorku jadąc na południe gonimy lato, łagodniejszą wersję lata. Poza strasznym huraganem, mieliśmy tylko 4 dni deszczu od końcówki września do listopada. :) Uważam, że wybraliśmy jeden z lepszych okresów do podróżowania wzdłuż wybrzeża Atlantyku.