Kiedy podróżujesz rowerem nigdy nie wiesz co i kto na ciebie czeka lub czyha. Czasami może być to coś miłego a czasami niekoniecznie. Ostatnio mamy duzo szczęścia, bo tutejsi ludzie są wspaniali, to chyba wina tego niekończącego się słońca. W Bradenton spotkaliśmy Toma i Becky, super rozjechana parkę, którą w swoim życiu przepedałowala wiele kilometrów i zaliczyła wiele dróg. Wydaje mi się, że starsi ludzie są bardziej wyluzowani niż ci młodzi. Ich ulubiona droga jest 101 na zachodnim wybrzeżu, wiec jak wrócimy do USA na pewno ruszymy ich śladem. Okropnie chciałbym trafić do miasta, gdzie powstał jeden z moich ulubionych gatunków muzycznych-grunge. Tak do Seattle!!! Zobaczyć plażę i latarnie, gdzie nakręcili Hunger Strike :) Na następny dzień złapaliśmy łódko stopa, a tak dokładniej to Kapitan Tom nas podrzucił z Bradenton do Sarasoty. Super się z nim płynęło, ogarnęło mnie przyjemne rozluźnienie i spokój. Fajnie jest się przemieszczać z dala od ulicznego zgiełku. Tom pokazał nam miejsce, gdzie są manty i w końcu go zobaczyłam :), ale był nieśmiały i głodny, wiec cały czas był przyklejony do dna i tylko raz wystawił nosek. Zobaczyliśmy też delfinki i morskie ptaszki, ahh było cudnie. Najgorszy czas nastał, kiedy trzeba było się pożegnać i ruszyć dalej w nieznane...