Podróż z San Martin do Chile była mordęgą :)
Podjazd jak ściana, droga kamienista, wyboista i pośpiech, aby zdążyć na prom i przedostać się do Puerto Fuy o godzinie 14; ponad 70 km. Wszystko zaczęło się o 5 rano, kiedy ruszyliśmy z nad rzeki Rio Hermoso, gdzie nocowaliśmy.
Do San Martin długo się wspinaliśmy, ale czekał nas przepiękny zjazd. Miasteczko całkiem zacne :) Następnie wybraliśmy drogę 48, która nas prawie zamordowała ;) Najpierw stromy podjazd, że trzeba było pchać,...
a potem dziury, pędzące auta, kurz i skwar, równa się ślimaczenie. (Niestety po weekendzie w Valparaiso przez przypadek usunęłam filmiki z tej wyprawy :( Już wiedzieliśmy, że nie zdążymy, aż tu nagle zatrzymała się fajna ruda laska i zabrała nas truckiem 20 km dalej. Ucieszeni, że zdążymy na prom, pedałowaliśmy do granicy z Chile. Ładny budynek wyłonił się zza drzew, pomyślałam, nooo szybko pójdzie, mało aut itd. Natomiast w środku dostałam kartkę z 6 stopniową kontrolą i ręce opadły. Do tego doszła kontrola bagaży, bo do Chile nie można wwozić żadnych warzyw, owoców i mięsa. Przyznaliśmy się do 3 ziemniaków i czosnku :) , które z automatu powędrowały do śmieci (co za marnotrawstwo!)... a reszty na szczęście nie znaleźli, bo byśmy nie mieli co jeść. Wszystko zajęło ponad godzinę no i oczywiście nie zdążyliśmy.
Czekaliśmy na ostatni o 20 i jak dotarliśmy do Puerto Fuy było ciemno, ale udało się znaleźć miejsce na namiot w rzecznej dolinie u stóp wulkanu Mocho-Choshuenco :)
Kolejny dzień nas zaskoczył, bo zaczął się asfalt (cieszyliśmy się jak dzieci) i popędziliśmy do Panguipulli. Następnie zatrzymawszy się niedaleko Los Lagos, gospodarz tamtejszej farmy ;) Yerko oprowadził nas po przepięknych miejscach w tej okolicy... poo raz pierwszy zobaczyliśmy Pacyfik.
Zobaczyliśmy "śliczne" wilki morskie :)
I objedliśmy się chilijskimi empanadas z serem i krabem. :)
ale najlepsze są owoce morza gotowane z kiełbasą i kurczakiem w jednym garze ;) nie próbujcie tego w domu ;) W stronę Santiago ruszyliśmy drogą numer 5. Droga mało ruchliwa porównując do Stanów i do tego szerokie pobocze, jechało się elegancko. Trochę nudno zaczęło się robić po kilku dziesięciu kilometrach niczego, więc po ok 200 zatrzymaliśmy się na stacji i akurat odpoczywał tam wokalista metalowego zespołu Defacto, który grał koncert w Santiago. Miasto zaskoczyło nas mega pozytywnie! Na początku nie chcieliśmy się tu pchać, ale nocleg udało się na szybko załatwić przez couchsurfing i cały dzień czekaliśmy na kontakt od osoby, która miała nas przekimać. Siedząc w parku obserwowaliśmy Chilijczyków i stwierdziliśmy, że to bardzo wyluzowani, spoko ludzie. Wielu z nich grało w piłkę, tańczyło lub piło wino w wielkich kręgach znajomych. Gdy wybiła 18, nadal nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi od hosta, więc zaczęliśmy się niepokoić i szukać nowego noclegu na szybko. Byliśmy w tarapatach. Pytałam wielu zgronionych ludzi o jakieś miejsce, gdzie można rozbić namiot... ale wiadomo, że nie ma takiego miejsca w wielkim mieście! i jest niebezpiecznie itd... Parki są zamykane i jest dużo ochrony, więc musieliśmy obdzwaniać znajomych i szukać dalej. W końcu dodzwoniłam się do Diego i pomógł nam, :D pomimo szalonej szybkiej i krótkiej rozmowy, dał kredyt zaufania i wpuścił nas do swojego mieszkania uffff jakaa ulga...
Na drugi dzień mogliśmy się wybrać na małe zwiedzanie. Bardzo dużo zieleni, parków i deptaków sprawia, że przyjemnie się włóczy po mieście z dala od zgiełku ulicznego ruchu. Szuraliśmy, aż zza wieżowców wyłonił się Park Metropolitan z Matką Boską (myśleliśmy, że to Jezus) na czele, który jest największy nie tylko w Chile, ale na całym świecie!!!
Ma ponad 700 hektarów i tworzą go trzy góry z których widać panoramę całego miasta.
Można wybrać się na piechotę, ale także wjechać rowerem lub kolejką. Po drodze na górę spotkaliśmy naszego rodaka... :)
Niedaleko parku znajduję się dzielnica Recoleta, która jest po prostu galerią murali. Super miejski styl, na luuuzie.
Podczas gdy wszyscy turyści wspinają się na Gran Torre Santiago, najwyższy wieżowiec w Ameryce Południowej, nam udało się zobaczyć piękną panoramę miasta z mieszkania Diego, która na zawsze zapadnie w naszej pamięci... zobaczcie sami :)